Jedna z wiernych Czytelniczek portalu Derma Estetic postanowiła opisać nam swoją historię związaną z odchudzaniem i kompleksami. Przyznajemy, że byliśmy niesamowicie poruszeni. Bez wątpienia jest to jedna z historii, która dla większości okaże się również niesamowitą motywacją. Opowieść Kasi pokazuje, że mimo przeciwności losu, jeżeli bardzo chcemy coś osiagnąć, jeżeli mamy marzenia to wystarczy samozaparcie i chęci. Nie zapominajmy, że dookoła mamy życzliwych ludzi… Dziś przekazujemy Wam 3 a zarówno ostatnią część opowiadania Kasi na temat jej zmagań i osiągnięć podczas 2 letniego okresu odchudzania.
Styczeń 2015 r. zaczęłam z wagą 74,5 kg. Wróciłam do stosowania diety, którą rozpisałam sobie rok wcześniej (zapoznaj się z I częścią opowieści), czyli każdy z 5 posiłków to: 45% z węglowodanów, 40% z białka, 15% ze zdrowych tłuszczy. Mniej więcej w połowie stycznia, na którymś z portali poświęconych fitnessowi, natknęłam się na artykuł zalecający na diecie redukcyjnej zwiększyć ilość dobrych tłuszczy i obcięcie węglowodanów. Postanowiłam zaryzykować, zwłaszcza, że uwielbiam tłuste ryby, awokado, orzechy czy nasiona dyni.
Zmodyfikowałam moją dietę i zwiększyłam ilość tłuszczy do 30%, a węgle obcięłam do 30%. Główną zmianą jaką zauważyłam już w ciągu pierwszych kilku dni było to, że dłużej czułam się najedzona. Nadal ćwiczyłam w 3 razy w tygodniu, ale jeden trening zamieniłam na pilates lub jogę, ponieważ miałam wewnętrzną potrzebę chodzenia na tego typu zajęcia.
29 marca, po 3 miesiącach ponownie wskoczyłam na wagę i złapałam centymetr, różnicę widziałam po ubraniach i byłam zadowolona z efektu.
Waga wskazała: 69,7 kg (- 4,8 kg). W obwodach wyglądało to tak:
- łydka: 0,5 cm
- udo: -2 cm
- pas (pępek): – 4 cm
- klatka (pod pachami): – 2 cm
- klatka (biust): – 1 cm
- klatka (pod biustem): – 3,5 cm
- biceps: -2 cm.
Kwiecień i maj były najgorszymi miesiącami w moim życiu. Mój dziadek, który walczył od kilku lat z nowotworem trafił do szpitala. Przez dwa miesiące na zmianę po pracy jechałam do szpitala, albo wracałam do domu zająć się synkiem. Na ćwiczenia nie wystarczało mi ani czasu, ani chęci, ani sił, jedynie w weekendy wyprawiałam się na dłuższy spacer lub na zajęcia z jogi. W połowie maja kolejny cios – u mojej siostry ciotecznej, z którą jestem bardzo blisko, stwierdzono nowotwór. Dziadek przegrał walkę na początku czerwca.
Próbując wesprzeć siostrę dzień w dzień szukałam czegoś, co jakoś nam pomoże przetrwać ten trudny czas. Zaczęłam czytać jakie produkty żywnościowe zwiększają, a jakie zmniejszają ryzyko raka. Dotarłam też do poradnika Instytutu Żywności i Żywienia oraz Fundacji Tam i Z Powrotem „Żywienie a choroba nowotworowa. Poradnik dla pacjentów i ich rodzin”. Wydrukowałam dwa egzemplarze, jeden dałam siostrze, drugi przeczytałam od deski do deski. Szukając dodatkowych informacji natknęłam się również na książkę Instytutu Żywności i Żywienia „Żywienie w niedoczynności tarczycy” (Wydawnictwo Lekarskie PZWL, 2014 r.) i bez chwili wahania zamówiłam ją.
Przeczytałam i zamierzałam wdrożyć w życie. Ale tylko zamierzałam, a życie toczyło się dalej. Dom, praca, dom, praca, czasem pilates, gdy babcia zostawała z synkiem. Starałam się w miarę trzymać dietę, a codzienny, wieczorny rytuał przygotowywania sobie pudełeczek i pudełeczka z drugim śniadaniem do szkoły dla synka, stał się pewnego rodzaju terapią dla umysłu. Częściej jednak piekłam w weekend ciasta lub ciasteczka fit, na spotkaniach u znajomych mniej uważałam na to co jem i nie odmawiałam picia kieliszka wina.
Nadeszły wakacje, gdy synek wyjechał z babcią, przez 3 tygodnie prawie codziennie z pracy do domu wracałam na piechotę (6,5 km) i co drugi dzień szłam na pilates, a czasem na zumbę.
Pod koniec sierpnia przyjechał do nas mój cioteczny brat z żoną i dziećmi. Podczas spotkania zaproponowali mi byśmy razem z synkiem wyjechali z nimi w okolicach Sylwestra do „ciepłych krajów”. Po namyśle zgodziłam się i rzuciłam zdanie: No, to teraz będę miała większą motywację, żeby wbić się w kostium, może w końcu wrócę na siłownię. Mój brat jest osobą bardzo zwariowaną, podchwycił hasło i rzucił, że w takim razie wchodzimy teraz na wagę i ustalamy ile oboje zrzucimy do Świąt Bożego Narodzenia. W ubraniu, wieczorem po kolacji moja waga wskazywała 66,3 kg. Czyli od stycznia 2014 r. łącznie zgubiłam prawie 19 kg, mimo, że od kwietnia do sierpnia 2015 r. nie przestrzegałam bardzo rygorystycznie diety, ani nie ćwiczyłam zbyt regularnie. Poczułam „powera”, moc była ze mną i oczywiście założyłam się z bratem, że do Świąt zrzucę min. 6 kg.
Rano z ogromną motywacją wróciłam do książki IŻŻ. Książka nie jest gruba, ale jest super napisana i zawiera szereg wyjaśnień i wskazówek dotyczących konieczności dostarczania organizmowi poszczególnych grup składnikowych, witamin i minerałów, które zapewnią prawidłowe funkcjonowanie tarczycy. W skrócie – IŻŻ zaleca spożywanie 5 posiłków: śniadanie, obiad, kolacja i dwie przekąski. „Warzywa powinny stanowić podstawę każdego posiłku (…)”. „Wbrew wielu błędnym przekonaniom, że podczas stosowania diety niskoenergetycznej należy wyeliminować z niej pieczywo, kaszę, ryż, makarony i płatki, właśnie te produkty powinny stanowić podstawę odchudzonego menu”– dotyczy to oczywiście pełnoziarnistych produktów zbożowych. Zdanie to wyjaśnia i potwierdzałby „zastój” w mojej redukcji, gdy we wrześniu 2014 r. całkowicie wyeliminowałam z diety węglowodany pochodzące właśnie z produktów zbożowych, na rzecz większej ilości białka. W diecie powinno znaleźć się przetwory mleczne.
W książce zamieszczono dwa przykładowe jadłospisy. Wszystkie wymienione w jadłospisach produkty lubię i jadam. I zupełnie spontanicznie postanowiłam wdrożyć w życie jadłospis z tej książki dla diety 1200 kcal dziennie (drugi jadłospis jest opracowany dla diety 1500 kcal dziennie). „Jadłospis o wartości energetycznej 1200 kcal przeznaczony jest dla kobiet o dużym stopniu zaawansowania nadwagi lub otyłości. Natomiast jadłospis o wartości 1500 kcal mogą stosować kobiety z prawidłową wagą ciała i ustabilizowaną niedoczynnością tarczycy w celu utrzymania należnej masy ciała”.
Przykładowy jadłospis, troszkę przeze mnie zmodyfikowany:
- I śniadanie: kasza jaglana (40 g), jogurt naturalny (30 g), pomarańcza (200 g), wiórki kokosowe (5 g)
- II śniadanie: 1 kromka chleba chrupkiego (12 g), ser biały chudy (80 g), ogórek (100 g), jabłko (150g)
- Obiad: naleśniki pełnoziarniste (100 g), łosoś wędzony (100 g), pomidorki koktajlowe (100 g), oliwki (12 g), jogurt naturalny (60 g), czosnek (4 g)
- Przekąska: marchewka (140 g), suszone morele (20 g), migdały (30 g) (na początku tarłam marchewkę i siekałam morele robią taką surówkę, ale potem odkryłam, że dłużej jestem syta, gdy pochrupię marchewkę).
- Kolacja: zupa z cukinii (wywar warzywny 300 ml, cukinia tarta 200 g), grzanki pełnoziarniste (20 g, pestki słonecznika podprażone na patelni (5 g), maślanka (20 g).
Wróciłam na trening na siłowni połączony z aerobami 3 razy w tygodniu. W dzień treningowy przekąska zawierała poza warzywami porcję białka i węglowodanów i była zbliżona kalorycznie do obiadu. Czułam się dobrze, mimo, że jadłam więcej węglowodanów i owoców niż do tej pory, ale jednocześnie jadłam też więcej warzyw. Gdy patrzyłam w lustro – widziałam małe postępy.
20 grudnia z samego rana wskoczyłam na wagę: 59,1 (-7,2 kg od 29 sierpnia 2015) a łącznie -25,9 kg od stycznia 2014).
Utracone centymetry:
Podsumowanie po 2 latach: -25,9 kg !
- łydka: -4 cm
- udo: -16 cm
- pas (pępek): -31 cm
- klatka (pod pachami): -11 cm
- klatka (biust): -12 cm
- klatka (pod biustem): -17 cm
- biceps: -9 cm.
Udało się! Byłam przeszczęśliwa, jakby wyrosły mi skrzydła :). Kupiłam nowy kostium, co było wyzwaniem ze względu na sezon zimowy, ale „dla chcącego, nic trudnego”. Z walizki schowanej na pawlaczu, w której trzymałam spódnice i sukienki rozmiar 38 (z nadzieją, że znów będę w nich chodzić) wyjęłam kilka rzeczy i z wielką radością bez problemu się w nie zmieściłam. Wszystkie rzeczy w rozmiarach 46, 44 i 42 poprałam, spakowałam w torby i wrzuciłam do stojącego nieopodal mojego bloku pojemnika na odzież.
Dobrze zbilansowana dieta to podstawa, nie straci się zbędnych kilogramów tylko dzięki ćwiczeniom. Ale dzięki diecie, bez ćwiczeń lub z niewielką aktywnością – można powoli stracić fałdki tłuszczu. Nie każda dieta jest dobra dla każdego. Lepiej czasem osiągać mniejsze efekty w dłuższym czasie, niż szybko stracić na wadze i mieć efekt jojo. Najtrudniej jest zacząć i przetrwać pierwsze kilka tygodni, ale warto mieć przy sobie kogoś, kto będzie nas w tym wspierał.
Droga Redakcjo, ze względu na to, że na zdjęciach, które sobie robiłam, aby mieć dowód postępów, jestem w bieliźnie nie będę ich przekazywać do zamieszczenia u Was, postaram się jednak wybrać inne zdjęcia „przed” i „po”, które mogłabym podesłać i pokazać efekty mojej zmiany.
https://dermaestetic.pl/medycyna-estetyczna/uwazaj-na-zmarszczki-senne/ no i super